Po weekendzie majowym pojechałam do miejscowości Quedlinburg. Piękne miasteczko pełne ładnych budynków. Dom seniorki też był piękną parterówką z małym ogrodem.
Wstęp
Po weekendzie majowym pojechałam do miejscowości Quedlinburg. Piękne miasteczko pełne ładnych budynków. Dom seniorki też był piękną parterówką z małym ogrodem. Seniorka była sympatyczna, bardzo lubiła rozmawiać, piesek też sympatyczny i bardzo się lubił bawić. Pierwsze dwa tygodnie upłynęły mi dość szybko, więc cieszyłam się, że taka fajna oferta mi się trafiła.
Początek problemów
Niestety po tym czasie skończyła się moja sielanka. Przygotowywałam śniadanie i myślałam, że seniorka jeszcze śpi, piesek też, ponieważ miał legowisko przy jej łóżku. Był to mały jork, więc miejsca miał w sam raz. Niespodziewanie zadzwonił dzwonek do drzwi, więc poszłam otworzyć – przyszedł listonosz z paczką dla Pani Gerdy. Otworzyłam więc drzwi no i wtedy się stało… Piesek mojej seniorki dał nogę, że tak powiem. Nie zauważyłam nawet, że już wstali. Maluch uciekał ulicą, jakby go ktoś gonił. Zazwyczaj siedział w domu albo w ogródku za domem, który był ogrodzony i się bawił.
Pogoń za pieskiem
Seniorka w płacz, bo to przecież jej maleństwo i co ona teraz pocznie, kazała mi go szukać. Ja oczywiście w długą za nim, zdążyłam tylko rzucić paczką, zamknąć drzwi i pobiec w kapciach. Biegłam przez kilka ulic, niestety w końcu przy parku go zgubiłam. Szukałam go przez bitą godzinę, ale musiałam przecież wrócić, żeby sprawdzić co u mojej podopiecznej.
Reakcja seniorki
Po powrocie Gerda zaczęła mnie wyzywać, że to specjalnie zrobiłam, bo chciałam się pozbyć kłopotu. Wrzeszczała na mnie, w międzyczasie, kiedy mnie nie było, zadzwoniła do trójki swoich dzieci, które w trybie natychmiastowym przyjechały do matki, bo taki lament. Oczywiście bez telefonu na policję też się nie obyło. CAŁY DZIEŃ pod moim adresem rzucała obelgi, że przyjechałam ją wykończyć, że jestem nieudolna i chora psychicznie, bo wypuściłam jej maleństwo.
Zaginiony piesek
Myślałam, że pies jak to pies, wybiega się i wróci do domu po swoich śladach, jak to psy mają w zwyczaju. Jednak minął dzień, trzy dni, tydzień, a on dalej nie wrócił. Oczywiście seniorka była coraz gorsza, rzucała we mnie wszystkim, cały czas wrzeszczała i płakała na zmianę, nie chciała jeść. Po tygodniu przyszło najgorsze. Zadzwonił telefon z policji, że znaleźli małego pogryzionego pieska. Od razu pojechałyśmy do kliniki, gdzie go przyjęli, żeby sprawdzić, czy to on. Okazało się, że tak, więc kamień z serca, ale niestety był tak poszarpany, że musiał mieć kilka operacji, za które seniorka kazała mi zapłacić – razem wyszło około 6000 euro. Skąd miałam wziąć takie pieniądze?
Decyzja o rezygnacji
Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do agencji i powiedziałam, że chcę wracać do domu. Nie czekając na pozwolenie, spakowałam się, zadzwoniłam do córki seniorki, że ma zaopiekować się mamą, bo ja rezygnuję z pracy. Najgorsze jest to, że miały mój adres z umowy i już po kilku dniach po powrocie dostałam rachunek wypisany na moje nazwisko wraz z moimi danymi, z terminem zapłaty do 7 dni. Agencja próbowała załagodzić sytuację, ale nie wyszło. Nie wiem, co mam teraz zrobić…
Pozdrawiam, Anonim